poniedziałek, 10 marca 2014

Loża - Joanna Oparek



Autor: Joanna Oparek
Tytuł: Loża
liczba stron: 480
oprawa: miękka
Rok wydania: 2012
Wydawnictwo: Świat Książki









         „Lożę” Joanny Oparek znalazłam na stoisku z tanimi książkami w jednym z hipermarketów, przecenianą kilkukrotnie, aż cena faktyczna stanowiła ¼ ceny okładkowej. Po co o tym wspominam? Pojąć nie mogę, dlaczego w czasach, gdy półki w księgarniach zawala literatura niskich lotów w cenie co najmniej PWN-owskiej encyklopedii, całkiem dobrą powieść można dostać za półdarmo, wystawioną na sprzedaż niczym odpad fabryczny.
            W „Loży” przyciąga już okładka – czerwono-czarna z wizerunkiem damskich kończyn wystających zza zwojów materiału, w stylistyce przypominające licznie okupujące miejsca na półkach powieści erotyczne. Wydawca zapowiada opowieść „pełną grozy”, a grozę to ja lubię. Okładka wieszczy też historię o „celebrytach XIX wieku”. Zestawienie XIX wieku z celebrytami brzmi groźnie, może nieco anachronicznie, ale z pewnością intrygująco. Warto sięgnąć po tę pozycję?
            Historia rozpoczyna się od nieprzypadkowego spotkania w podejrzanej spelunie. Dawny kochanek Heleny Modrzejewskiej, Gustaw Zimajer, odkrywa, że jego śladem podąża młody dziennikarz i zaprasza młokosa na kieliszeczek czegoś mocniejszego. Podczas rozmowy kilkukrotnie sugeruje, że jest w posiadaniu interesujących informacji dotyczących Modrzejewskiej i że tak jak dziennikarz potrzebuje jego sensacji, tak on potrzebuje dziennikarskiego wsparcia. Młody żurnalista, pijany jak bela, trafia do domu Zimajera, gdzie poznaje jego młodziutką kochankę, Leę, wierną kopię Heleny z dawnych lat. Przez kolejne dni młodzieniec dochodzi do siebie pod dobrą opieką Gustawa i – zwłaszcza – Lei, a Zimajer snuje swoją opowieść o Helenie i jej konkurentce, Sarze Bernhardt, o sławach końca XIX wieku, o wzrastającej potędze loży masońskiej i o nowoczesnych odkryciach psychiatrii, które mogą mieć niebanalny wpływ na losy teatru na przełomie wieków.
            Sednem opowieści ma być niebezpieczeństwo, grożące zarówno Helenie, jak i jej wielkiej rywalce. Jednak podlana obficie alkoholem, historia snuta przez Zimajera staje się splotem niezależnych od siebie wątków, mieszanką prawdy, fikcji i marzeń, delirycznym bełkotem splecionym nieodwracalnie z naukowymi i quasinaukowymi teoriami. Wszystko to w otoczeniu ciemnego, ponurego mieszkania z plakatami przedstawiającymi Modrzejewską na ścianach i z tajemniczą Leą, która w historii odgrywa większą rolę niż sądzi sam Zimajer.
            Z ciekawości przejrzałam opinie o książce na portalu lubimyczytac.pl i z zaskoczeniem odkryłam dużą falę negatywnych odczuć. Najczęstszy zarzut? Niezrozumiały język i kompletny brak zapowiadanej grozy.
            Zacznijmy od grozy. Jeżeli ktoś spodziewał się opisów satanistycznych obrzędów, odsyłam do „Hotelu Transylvania” Chelsea Quinn Yarbro. Jeżeli komuś brak mrocznych postaci i krwawych mordów, na pewno z pomocą pospieszą autorzy thrillerów oraz horrorów. Groza w powieści Joanny Oparek ma zupełnie inny charakter. Jest to suspens najczystszego rodzaju, wieczne napięcie towarzyszące bohaterom, a wraz z nimi i czytelnikowi. Nie wiadomo, co jest prawdziwe, co stworzyła wyobraźnia Zimajera, komu wierzyć, a kto łże nam – czytelnikom – w żywe oczy. To nie groza czarnego kryminału, lecz groza właściwa utworom Dostojewskiego czy „Cmentarzowi w Pradze” Eco. Świat przedstawiony pełen jest mroku i zapachu stęchlizny, a Zimajer jako narrator wiedzie nas przez ciasne wnętrza, podejrzane speluny i zaułki, w które lepiej nie zapuszczać się ciemną nocą. Utwór przesyca atmosfera rozkładu i dekadenckiego pesymizmu. Bohaterowie nie wierzą w przyszłość teatru, sztuki, a nawet dobra. Zimajer z chęcią podsyca spiskowe nastroje, choć z jego historii nie wybija się wątek, który jednoznacznie świadczyłby o niebezpieczeństwie rzekomo grożącym Helenie.
            Język powieści jest specyficzny. Z początku zachwyca, z czasem może męczyć. Moim zdaniem największa jego wada to przekombinowanie. Jestem w stanie uwierzyć, że Zimajer sili się na kunszt wypowiedzi, który kontrastuje z chaosem wywołanym alkoholem, ale uparcie stosowana przez autorkę inwersja stylistyczna w końcu naprawdę zaczyna nużyć. Czy to próba stworzenia idiolektu narratora, czy może wiara, że w XIX wieku tak właśnie się mówiło – nie mnie osądzać. Wiem, że to znaczny zarzut, który jednakże pozostaje jedynym. Biorąc pod uwagę poziom językowy większości wydawanych obecnie powieści, Oparek ma naprawdę znakomity styl: wartki, charakterystyczny, wiarygodny. „Loża” została napisana dobrym językiem, który świadczy o wykształceniu autorki i o jej szacunku dla czytelnika. Gdyby nie te nieszczęsne inwersje, śmiało mogłabym powiedzieć, że to najlepiej napisana polska powieść, jaką czytałam w ostatnim czasie.
            Fabuła powieści z początku mnie rozczarowała. Spodziewałam się morderstw, pościgów, wyuzdanej erotyki czy innych atrakcji dla masowego czytelnika. Zapowiadał to nawet sam narrator! Tymczasem de facto otrzymałam studium pogłębiającego się szaleństwa i choroby psychicznej, a lwia część utworu rozgrywa się wyłącznie w głowie Zimajera… a może nawet nie jego, ale tego już dowiecie się, sięgając po „Lożę”. Jednak po kilku dniach, kiedy do książki podeszłam na chłodno, odkryłam, że w tym kryje się cały urok powieści. Stałam się ofiarą intrygi bohatera, oczekując gwałtownych zwrotów akcji i wierząc w nieistniejący spisek. Stałam się też ofiarą opisu na okładce, który z powieścią niewiele ma wspólnego. „Loża” nie jest literaturą obyczajową, powieścią grozy ani misternie splecionym kryminałem. To znakomita powieść psychologiczna, która maskuje się pod płaszczykiem literatury masowej. Czyżby więc głosy krytyki były tak naprawdę głosami rozczarowanych czytelników, którzy spodziewali się czegoś innego?
            Uważam, że „Lożę” warto przeczytać. Dla specyficznego stylu Oparek i dla znakomicie opisanego świata dekadenckiego teatru. Jeżeli podobały się Wam ostatnie powieści Eco, nie powinniście się rozczarować naszą rodzimą wersją „Cmentarza w Pradze”. Nie jest to powieść łatwa ani czytadło na chłodny wieczór, ale warto spędzić nad nią trochę czasu i rozsmakować się w upadku świata, którego ramy wyznacza opadająca kurtyna.

Ocena: 7/10

4 komentarze:

  1. Lożę przedstawiłaś ciekawie, trochę niekoniecznie mój temat. Co do wyprzedaży, jestem strasznie anty, do akcji, promocji porozrzucanych pokotem książek w koszu w markecie. Książka nie jest dla każdego, dlatego jej miejsce powinno być jedynie w księgarni, bo kto chce to zawsze do niej trafi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Częściowo się zgadzam. Są książki, które nie każdy powinien czytać. Natomiast jestem bardzo za popularyzacją czytelnictwa (co nie powinno oznaczać dostosowywania się do poziomu najbardziej masowego odbiorcy...), chociaż nie wiem, czy wyprzedaże w marketach temu służą. Przeciw samym wyprzedażom nic nie mam, jest wiele książek, o których wiem zbyt mało, żeby zaryzykować 40 złotych, a kiedy mogę taką książkę mieć za złotych dziesięć, prawie na pewno ją kupię. Poza tym sprawia mi niesamowitą frajdę grzebanie w takich koszach w poszukiwaniu perełek (dziś wygrzebałam Konatkowskiego, kiedyś udało mi się "po taniości" zdobyć powieść Joli Kwiatkowskiej i "W cieniu Pałacu Zimowego". Ceny książek w Polsce wciąż są zdecydowanie zbyt wysokie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzień dobry! Trafiłam tu śladem komentarza na moim blogu. Milo mi poznać osobę, która "rusyfikuje" otoczenie :)))
    To jest nas więcej!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń