poniedziałek, 16 grudnia 2013

Ocalam od zapomnienia: Melchior Medard - Carska roszada



Autor: Melchior Medard
Tytuł: Carska roszada
liczba stron: 392
oprawa: miękka
Rok wydania: 2012
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica










            Kryminał retro stał się od niedawna niezwykle popularnym gatunkiem. Realia dziewiętnastego wieku szczególnie sprzyjają rozwojowi intryg, popełnianiu zbrodni, a jednocześnie wykrywaniu ich przy powolnym wdrażaniu „nowych” technologii (w tym daktyloskopii). A jednak – dziewiętnastowieczne Carskie Imperium to wciąż dla nierosyjskich autorów egzotyczna okolica. Jak odnalazł się w niej Melchior Medard?
            Akcja powieści toczy się w Warszawie końca dziewiętnastego wieku. Rusyfikacja postępuje po krwawym stłumieniu powstania styczniowego, a mimo to z emigracji powracają już niektóre tęgie umysły – w tym i panna Zofia Maciejewska, doktor medycyny. W stolicy Nadwiślańskiego Kraju los styka ją z urzędnikiem do zadań specjalnych, przybyłym z Moskwy Estarem Pawłowiczem Van Houtenem. Tajny radca przybył, by zbadać tajemnicę morderstw popełnianych na młodych kobietach. Wygląda na to, że w Warszawie grasuje lokalna odmiana Kuby Rozpruwacza i malowniczo okalecza swoje ofiary. Szybko jednak okazuje się, że szereg morderstw to przykrywka dla intrygi sięgającej – pozwolę sobie na cytat z tylnej strony okładki – „szczytów władzy i europejskich dworów monarszych”. Zboczeńcy, szaleńcy, kobiety, zdrajcy… Przed czytelnikiem toczy się w szaleńczym tempie kalejdoskop wydarzeń.
            Tyle o fabule, bowiem i na przestrzeni blisko czterystu stron jest jej niewiele więcej. Uwaga autora skupia się w pierwszej kolejności na realistycznym, szczegółowym odmalowaniu portretu miasta – Warszawy drugiej połowy dziewiętnastego wieku. Wraz z Estarem Pawłowiczem krążymy uliczkami, widzimy dzielnice reprezentacyjne i mniej, poznajemy rozmaite typy ludzkie w tejże Warszawie siedzące. Uroku temu pejzażowi dodaje fakt, iż Warszawę poznajemy w przeddzień Bożego Narodzenia.  Z pewnością barwny, wyrazisty styl i niezwykle plastyczne, rozległe opisy są wraz z mottami pod każdym z rozdziałów najmocniejszym punktem powieści.
            I nie, w tym wypadku to nie jest komplement.
            Fabuła to, krótko mówiąc, strzęp. Marny strzęp, w którym bohaterowie kręcą się w miejscu i nawet romans wydaje się po prostu niewiarygodny. Postacie pojawiają się i znikają, niby są ważne, niby coś robią, ale i tak do niczego to nie prowadzi. Szumnie zapowiadana międzynarodowa intryga, dla której sięgnęłam po „Carską roszadę”, pojawia się w skandalicznie skróconej formie na ostatnich stronach, jakby autor nagle sobie przypomniał, że pisze powieść kryminalno-szpiegowską, a nie przewodnik po Warszawie lat minionych. „Romans” Estara Pawłowicza z Zofią jest śmieszny i żałosny – ot, parę wymienionych słów, jeden prezencik, a potem rozpacz po śmierci Zofii, która to rozpacz też jest średnio i mało psychologicznie odmalowana. Wera, która niezmiernie mnie zaintrygowała – zwłaszcza przez swoją relację z Zofią – okazuje się potrzebna tylko po to, żeby były „momenty”, a dokładniej: jeden moment. Scena homoerotyczna. Zero prawdopodobieństwa psychologicznego. A już „przemiana” Estara Pawłowicza to śmiech na sali. „Wydarzenia ostatnich lat wyleczyły go z patriotyzmu”, pisze Medard w epilogu, a ja pytam, gdzie ten patriotyzm był? Chyba tylko umowny, symboliczny. Ale czego się spodziewać w dziele z tak powierzchowną charakterystyką postaci?
            I najważniejsze: „Carska roszada” nie jest dziełem oryginalnym. Nie jest też dziełem, jak chcieliby niektórzy, postmodernistycznym, bowiem w takim wypadku pod postmodernizm można by podciągnąć i plagiaty, i prace naukowe będące kompilacją tekstów źródłowych. Przeczytałam kilka recenzji tej powieści i uderzyło mnie, że w żadnej z nich nie wspomina się o rzeczy oczywistej, czyli pokrewieństwie Estara Pawłowicza Van Houtena z Erastem Pietrowiczem Fandorinem – słynnym detektywem-jąkałą stworzonym przez Borysa Akunina. Podobnie brzmiące personalia, to samo miasto pochodzenia, to samo przeznaczenie (Ameryka), zainteresowanie Dalekim Wschodem, ten sam nefrytowy różaniec i nawet ten sam los ukochanej kobiety (chociaż los Lizy – żony Fandorina – Akunin przynajmniej potrafił wiarygodnie opisać). Ba, po głębszym zastanowieniu rzuciło mi się w oczy również pokrewieństwo tytułów, na które wcześniej nie zwróciłam najmniejszej uwagi – „Carska roszada” kojarzy się nieodrodnie z „Gambitem tureckim” (tu szachy i tu szachy). Również sposób popełniania morderstw i skojarzenie z Kubą Rozpruwaczem zostało „pożyczone” od Akunina, a konkretnie: z powieści „Dekorator”. Zresztą, Medard się tego pokrewieństwa nie wypiera, potwierdza je, wprowadzając do „Carskiej roszady” postać Gruzina, Grigorija Czchartaszwilego (wypada tu powiedzieć, że Borys Akunin naprawdę nazywa się Grigorij Czchartiszwili). Bohater ten dał mi nadzieję, że „Carska roszada” okaże się inteligentnie intertekstualnym utworem, a mnie będzie bawić wyłapywanie kolejnych smaczków. Tak się niestety nie stało. Autor ewidentnie nie miał pomysłu na nawiązanie do wielkiej inspiracji, rzucił parę aluzyjek i chyba liczył, że krytyka zapieje z zachwytu: „O! Postmodernizm!”. Źle trafił. Aluzje – tak, ale aluzje, które mają głębszy sens. Gdyby na przykład Czchartaszwili okazał się twórcą, którego zainspirowały przygody Van Houtena – już byłby w tym sens i smak. Nawiązania bez pomysłu można porównać do przypraw, którymi niewprawny kucharz posypał mdłą w smaku potrawę (tu: powieść), licząc, że dzięki temu klienci restauracji nie zauważą fuszerki. Przykro mi: zauważyli.
            Powieści nie polecam, chyba, że ktoś lubi „artykuły geograficzne” tudzież nawet geohistoryczne. Poza stylem nie ma w niej absolutnie nic, co przykułoby moją uwagę: ani pełnokrwistej intrygi, ani wielowymiarowych postaci, ani prawdopodobieństwa psychologicznego. Jeżeli ktoś szuka dobrego kryminału retro, polecam mimo wszystko Borysa Akunina albo „pierwszego w biznesie” Leonida Józefowicza. A Melchior Medard niech skonstruuje własną, dobrą fabułę z własnymi postaciami, wtedy pewnie będzie czym się zachwycać. Na razie: szału nie ma. Nawet zapowiedzi szału.

Ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz