Autor:
Daniel Ludwiński
Tytuł:
Droga do Justyny Kowalczyk. Historia biegów narciarskich
Wydawnictwo:
SQN
Liczba
stron: 313
Okładka:
miękka
Rok
wydania: 2014
Daniela
Ludwińskiego kojarzę przede wszystkim z „Tygodnika Żużlowego” i ogółem z
pisania o żużlu. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że drugą pasją toruńskiego
dziennikarza są sporty zimowe. Ludwiński, który nie ma w sobie nic z
dziennikarza-celebryty, ale sporo z dobrego, porządnego dziennikarza w starym
stylu, nie mógł wybrać lepszego momentu na ukoronowanie miłości do biegów
narciarskich książką o ich historii. W przededniu Zimowych Igrzysk Olimpijskich
w Soczi, wobec narastającej jak co roku kowalczykomanii, po historię dyscypliny
sięgnie nie tylko zapalony kibic biegów. A czego dowie się z obszernej
publikacji?
Zacznijmy
jednak od początku, czyli od okładki, po której książki się ponoć nie ocenia,
ale która jest książki wizytówką. Od strony graficznej dzieło przedstawia się
zacnie: skromnie i z klasą. Okładka nawiązuje bezpośrednio do tytułu – jest na
niej i Justyna Kowalczyk, i historia biegów narciarskich. Grafika przyciąga spojrzenie,
opis z tyłu okładki zachęca. Tylko jedna łyżka dziegciu znalazła się w tej
beczce miodu: „Czy Justyna Kowalczyk jest najwybitniejszą zawodniczką w
historii narciarstwa biegowego? A może to jednak astmatyczka [podkr. moje] Marit Bjørgen czy Jelena Välbe w
słynnej różowej czapeczce? (…)” Myślę, że sprowadzenie utytułowanej Norweżki do
astmy jest dość podłym chwytem marketingowym, zwłaszcza że sam autor przyznaje,
że afera z lekami na astmę została przez media rozdmuchana. To drobnostka, ale
drobnostka, która nieładnie wygląda na tle naprawdę dobrej całości.
W środku
książka prezentuje się lepiej niż na zewnątrz. Nie jest to pełen statystyk i
suchych informacji przegląd mistrzów świata i mistrzów olimpijskich, spis
nowinek wprowadzanych do biegów czy afer dopingowych, jakie zdarzały się na
przestrzeni lat. Ludwiński koncentruje się na wyrazistych postaciach wybitnych
zawodników, opowiada o ich życiu na trasie i poza nią. Wbrew temu, co napisano
w spisie treści, książkę można podzielić nie na dwie, a na trzy części:
multimedaliści z zagranicy są uszeregowani chronologicznie, lecz z podziałem na
płcie. Najpierw czytelnik ma okazję poznać sylwetki najznamienitszych biegaczy,
od Velego Saarinena aż do… Pettera Northuga. To barwna opowieść o rekordach, walce
do ostatnich metrów, walce z samym sobą i z przeciwnościami losu. Można
dowiedzieć się nie tylko, ile medali zdobyli starzy mistrzowie, ale też czym
zajmowali się lub zajmują po zakończeniu kariery, jak potoczyło się ich życie
osobiste. Starszego kibica z pewnością zainteresuje, jak dziś powodzi się
Władimirowi Smirnowowi czy Bjørnowi Dӕhlie, młodszy dowie się więcej o tych
kultowych już postaciach narciarskiego świata. A niekibic? A niekibic przekona
się, że biegi narciarskie wcale nie są nudne, a już tym bardziej nie zaczęły
się od Justyny Kowalczyk!
Druga część
pierwszej części poświęcona jest wybitnym zawodniczkom. Z oczywistych względów
jest dużo krótsza niż pierwsza, chociaż jak zaznacza Ludwiński, biegi kobiece
mają de facto równie długą historię co biegi męskie. Kiedy zaczęły się seryjne
sukcesy norweskich biegaczek? Po czym można było poznać na trasie Jelenę Välbe?
Jaki jest naturalny kolor włosów Marit Bjørgen? Ciekawostki serwowane przez
Ludwińskiego ubarwiają historię o medalach i wielkich porażkach, a u niejednego
kibica wywołają na twarzy rozrzewniony uśmiech.
Każdego
sportowego patriotę najbardziej ucieszy część zatytułowana „Biegi
biało-czerwone”. Kto myśli, że polskie biegi to tylko Józef Łuszczek i Justyna
Kowalczyk, jest w wielkim błędzie, a Ludwiński udowadnia ten błąd na każdej
stronie. Stefania Biegun zwana Funią, siostry Majerczyk z Poronina, Tadeusz
Kwapień i Józef Rysula – nawet wśród fanów biegów nie każdy dotąd znał te
nazwiska. A teraz? Autor „Drogi do Justyny Kowalczyk” pokazuje, jak fascynującą
drogę przebyli polscy biegacze i biegaczki. zanim nastały czasy Pucharu Świata
na Polanie Jakuszyckiej i medali na każdej większej imprezie. Wszystko to czyni
lekko i przyjemnie, naturalnym językiem i w sposób tak ciekawy, że całość czyta
się jak najlepszą sagę rodzinną. W końcu środowisko biegowe to w pewnym sensie
wielka rodzina.
Bardzo
spodobał mi się pomysł przedzielania rozdziałów krótszymi opowiastkami o
najciekawszych momentach w historii biegów i zawodnikach, którzy nie zapisali
się w niej medalami, a niezwykłymi wyczynami, jak Gjoko Dineski z Macedonii, na
którego w Holmenkollen czekał sam król. Nie po raz pierwszy tego typu
rozwiązanie pojawia się w książkach wydanych przez SQN i za każdym razem
okazuje się to dobrym pomysłem.
Całość
prezentuje się nader korzystnie. Ludwiński ma nie tylko olbrzymią wiedzę, ale
też dobre pióro, dzięki któremu nie czytamy historycznego opracowania, a
opowieść o tym, jak się kiedyś biegało na nartach i jak biega się dziś. Wartki
tok narracji stanowi olbrzymią zaletę publikacji. Zdarzają się zdania
sformułowane nie najfortunniej czy drobne potknięcia techniczne (szczerze
rozbawiła mnie literówka: „głody zawodnik”, bodaj jedyna, jaką wypatrzyłam w
całej publikacji), ale stanowią zaledwie drobną część całości, a wspominam o
nich jedynie dlatego, że książka jest o krok od ideału. Nie dopatrzyłam się
potknięć merytorycznych, chociaż nie wykluczam, że gdzieś w całej książce może
się zdarzyć pojedyncza pomyłka w czasie któregoś zawodnika albo w pozycji dalej
sklasyfikowanego biegacza – ale podobne pomyłki nie zdarzają się chyba jedynie
w oficjalnych dokumentach FIS-u. Jedyne, czego mi od strony merytorycznej
brakowało, to włączenie do galerii postaci z historii biegów Johanna Mühlegga.
Rozumiem, dlaczego go nie ma – nie zasłużył, ani zachowaniem, ani rezultatami
sprzed afery dopingowej w Salt Lake City. Myślę jednak, że posłużyłby jako
przykład biegowego antybohatera pośród bohaterów, którzy nawet w obliczu
skandali z używaniem zabronionych środków sprawiają wrażenie „czystszych” niż
reszta sportowego świata. Każda dyscyplina ma swoje czarne momenty, dla biegów
takim momentem był Mühlegg i brak jakiejkolwiek wzmianki o nim nieco mnie kłuje
w oczy. Jestem natomiast pozytywnie zaskoczona obecnością Northuga, którego
większość polskiego światka biegów woli traktować, jakby nie istniał. A już to,
że obecność Northuga nie sprowadza się do wspomnienia o „Diesel Doris” (ba,
„Diesel Doris” w książce w ogóle nie ma!) to dowód obiektywnego,
zdystansowanego spojrzenia autora. Cieszę się też, że biografia Justyny
Kowalczyk nie zdominowała publikacji. Nasza mistrzyni nie dostała od
Ludwińskiego forów i przypadł jej w udziale rozdział o standardowej objętości –
co po raz kolejny pokazuje, jak rzetelnie i obiektywnie Ludwiński podszedł do
swojej pracy.
Zadaniem
Ludwińskiego nie było pisanie o Kowalczyk, a o biegach. Wywiązał się z tego na
piątkę, a nawet piątkę z plusem. Kto lubi sport i to sport od strony
zakulisowej, bez czystych statystyk, temu z pewnością przypadnie do gustu
książka poświęcona dyscyplinie święcącej triumfy w ośnieżonej Polsce. Obowiązkowa
pozycja na półce każdego zimowego kibica!
Ocena: 8/10
Na pewno przeczytam :) Fajna recka :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj, ale po 4 lutego, w zestawie z "Królową śniegu", fenomenalnie się dopełniają :)
OdpowiedzUsuń