Kiedy odkryłam na najnowszej wydanej w Polsce powieści Aleksandry Marininej fragment recenzji, którą napisałam dla "Konturów", byłam nieźle zaskoczona. Po pierwsze - że ktoś jednak czytał tamte recenzje. Po drugie - że wydawnictwo uznało moje słowa za najlepszą zachętę dla czytelnika. Ponieważ strona "Konturów" umarła, a chciałabym zostawić w sieci ślad i po tamtym etapie recenzenckiego życia, co jakiś czas będę publikować reedycję (wydanie II poprawione ;)) tej czy tamtej recenzji. Aby ocalić je od zapomnienia. Zaczynam od opinii, której fragment ozdobił skrzydełko "Cudzej maski" :)
Autor: Aleksandra Marinina
Tytuł: Za wszystko trzeba
płacić
Tłumaczenie: Aleksandra
Stronka
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 510
Rok wydania: 2012*
Widok polskiego wydania kolejne powieści królowej rosyjskiego
kryminału ucieszył mnie niezmiernie. Tak bardzo, że pomimo odstraszającej ceny
udało mi się książkę zdobyć (a że wykorzystałam w tym celu „okazję prezentową”,
czyli Wielkanoc, to jakby inna opowieść).
Wydawnictwo
W.A.B. dba o fanów Marininej. Kolejne powieści ukazują się co roku. Po słabym w
opinii recenzentów (niestety, nie miałam okazji przeczytać) „Obrazie
pośmiertnym” liczyłam na wydanie jednego z tych kryminałów, które trzymają w
napięciu do ostatniej strony – wszak w przypadku twórczości Mariny Aleksiejewej
(tak naprawdę nazywa się pisarka) jest z czego wybierać. Padło na „Za wszystko
trzeba płacić” jako kolejną część cyklu - nareszcie W.A.B. zaczęło wydawać przygody Kamieńskiej po kolei.
Już na
początku powieści – niespodzianka. Spotykamy starych znajomych z poprzednich
kryminałów o Nastii Kamieńskiej – szefa mafii z Miasta, Eduarda Pietrowicza
Denisowa („Gra na cudzym boisku”, „Zabójca mimo woli”) oraz tajemniczą „firmę”
niejakiego Arsena („Ukradziony sen”), która zajmuje się ukrywaniem przestępstw.
Major Kamieńska znów przeżywa koszmarne chwile, gdy pod jej nieobecność ktoś
przeszukuje jej komputer, a Arsen wydzwania z podziwu godną regularnością.
A intryga? Zaskakująco wielopoziomowa,
nawet jak na Marininą. Z jednej strony mamy specyficzną klinikę, gdzie doktor
Borodankow i jego wyrachowana żona Olga próbują wyprodukować preparat stymulujący
pracę intelektualną. Marzenie każdego artysty czy naukowca! Lecz poszukiwanie
optymalnego składu leku wymaga eksperymentów na ludziach – i co z tego, że zdolności przyjmowanych pacjentów
faktycznie ulegają znaczącemu wzmocnieniu, skoro po kilku dniach każdy z nich
umiera? Borodankow zna jedno rozwiązanie – trzeba zdobyć notatki zmarłego
Lebiediewa, któremu udało się znaleźć skład preparatu na krótko przed śmiercią.
Archiwum naukowca znajduje się w rękach jego żony, Weroniki. Weronika tymczasem
w pogoni za lepszym życiem niedługo po owdowieniu wyszła za mąż za
austriackiego biznesmena i wyjechała na zachód.
Drugi wątek to poszukiwania zabójcy
Liliany Knepcke, rosyjskiej emigrantki, dawnej kochanki Denisowa. Czy jedynym
punktem zbieżnym obu linii fabularnych jest fakt, że na spotkanie z człowiekiem
od Borodankowa Weronika jechała razem z Lilianą i jej pięcioletnim synem? Czy
zabójca odnajdzie Tamarę Koczenową, tłumaczkę i jedynego świadka zabójstwa? I
co zrobi, kiedy do niej dotrze, skoro łączy go z nią coś więcej niż realizacja
zlecenia? Prawda okaże się o wiele bardziej złożona niż mógłby przypuszczać
nawet najlepiej z kryminałami obeznany czytelnik.
Aleksandra Marinina szybko – już przy
pierwszy częściach cyklu o Kamieńskiej – odnalazła swoją drogę twórczą. Jej
kryminały to z punktu widzenia teorii literatury powieści „antykryminalne” –
kto zabił, wiadomo z reguły już w połowie utworu. Jak zabił – wiadomo nawet
wcześniej. Dlaczego zabił? Teoretycznie motyw czytelnik poznaje wcześniej nawet
niż rozwiązanie zagadki. Marinina nie skupia się na technicznych aspektach
morderstwa, może dlatego, że kilka lat przepracowała w milicji i ten temat jej
zbrzydł. Pisarkę interesuje przede wszystkim psychika przestępcy, to, co
poniżej prostego motywu zbrodni, wyjaśnienie, dlaczego jedni są zdolni do
popełniania przestępstwa, a inni nawet by o tym nie pomyśleli.
To taka cecha rosyjskich kryminałów, że w
pewnym momencie czytelnik łapie się na tym, iż z całego serca współczuje
zbrodniarzowi. Pogłębiona psychoanaliza postaci nie tylko głównych, ale też
drugoplanowych, niekiedy zaś i epizodycznych, pozwala zrozumieć, że
przestępstwu nigdy nie jest winny wyłącznie sam przestępca. Morderca z „Za
wszystko trzeba płacić” wzbudza litość motywami działania. Nie kieruje nim
wyłącznie żądza zysku – owszem, przyjmuje zlecenie dla pieniędzy, ale te
pieniądze są mu potrzebne, żeby… Zresztą, przeczytajcie sami.
Nowa powieść Marininej to jak zwykle
mieszanka zbrodni, lęku, namiętności i szarej codzienności Rosji lat
dziewięćdziesiątych (książka została napisana w 1995 roku). Żona szanowanego
naukowca łudzi się, że za granicą czeka ją lepsze życie – a kiedy już wyjeżdża,
marzy tylko o powrocie do ojczyzny. Szef mafii dba o porządek w swoim mieście,
jest bardziej ojcem niż sędzią. Były kochanek wyrachowanej tłumaczki wplątuje
się w nowy romans, który omal nie pozbawia go życia. Są duże pieniądze, duże
problemy i duże napięcie. Kryminalno-psychologiczny koktajl można wypić do dna
przy jednym posiedzeniu, chociaż objętościowo do najmniejszych nie należy.
Marinina jak zwykle – wciąga, porusza, hipnotyzuje.
Gdybym już miała się bawić w zarzuty wobec
„Za wszystko trzeba płacić”, znalazłabym dwa podstawowe. Po pierwsze – za mało
Kamieńskiej w Kamieńskiej! Natłok bohaterów i ich historii sprawia, że główna
postać cyklu znika z planu, jakby przygnieciona zbyt barwnymi losami Olgi
Rieszynej, Tamary Koczenowej, Jurija Oborina i innych. A przecież właśnie w tym
momencie Nastia powinna autorkę najbardziej obchodzić! Przecież w milicyjnym
analityku w tej powieści zachodzą niesamowite przemiany. Anastazja-tchórz
zmienia się w Anastazję waleczną, która odważnie, bez względu na konsekwencje
stawia czoła firmie Arsena i bierze odpowiedzialność za błąd, który popełniła
dawno temu i w efekcie którego zginął syn Eduarda Pietrowicza. Dług u mafiosa,
który powinien Kamieńską zniszczyć, buduje ją na nowo. Tylko że w liczącej pół
tysiąca stron książce zbyt rzadko pojawia się nazwisko głównej bohaterki, żebym
mogła uznać jej przemianę za stuprocentowo uzasadnioną. Tego mi brakowało i
tego żałuję.
Druga sprawa to ginące wątki. Ważniejszych
i epizodycznych linii fabularnych jest tyle, że nie wszystkie mogą dotrwać do
końca powieści, to jasne. Ja jednak, jako czytelnik dociekliwy, chętnie bym się
dowiedziała, jak zakończyły się losy detektywa Taradina i co działo się z
Tamarą Koczenową po jej ucieczce za granicę. Skoro Marinina wprowadziła te
wątki do powieści, powinna je uczciwie doprowadzić do końca albo przynajmniej
dać jaką wskazówkę co do ich rozwiązania. Czułam niedosyt, że wyjaśniła się
tajemnica śmierci Kariny Miskarjanc, że Denisow dowiedział się, kto stoi za
zabójstwem Lili, a Koczenowa i Taradin rozmyli się w przestrzeni.
Jednak mimo tych uchybień uważam książkę
Marininej za jedno z lepszych dzieł rosyjskiego kryminału (a jest w czym
wybierać pod tym względem!) i trzecią – po „Ukradzionym śnie” oraz „Płotki giną
pierwsze” – pod względem jakości powieść z cyklu o Anastazji Kamieńskiej. Warto
przeczytać nawet jeżeli nie jest się fanem pościgów za przestępcami. W końcu
Marininej chodzi bardziej o psychologię postaci niż o samą zbrodnię.
Ocena: 9/10
*W 2013 roku w serii "Lato z kryminałem" ukazało się wydanie kieszonkowe, moim skromnym zdaniem o wiele ładniejsze pod względem oprawy graficznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz