wtorek, 11 lutego 2014

Mieszanka Olimpijska (3): Nie tylko śnieg leży

Wypadł mi z kalendarza jeden dzień Igrzysk, na szczęście działo się w nim stosunkowo niewiele i można połączyć poniedziałek z wtorkiem. Co nie zmienia faktu, że dyscypliny zostały potraktowane wybiórczo - nie sposób pisać o czymś, czego widziało się pięć minut (pomijając saneczkarstwo) albo w ogóle się nie widziało, prawda? Chociaż wiem, że współcześni dziennikarze i taką umiejętność posiadają. 

Bieg męski - bieg klęski

Nie zazdroszczę Kanadyjczykowi Jeanowi-Philippe'owi LeGuellecowi. To znaczy owszem, zazdroszczę mu uzdolnień sportowych i muzycznych (szczególnie tego jak w filmie "The Spy Who Loved Biathlon" przygrywał nieziemskiej Gabi Soukalovej), ale tego, jak go sponiewierała trasa w Soczi, już mu zdecydowanie nie zazdroszczę. Leżący na trasie śnieg sprawił, że leżeli kolejno: Ukrainiec (wywrócił się tak, że numeru nie było widać), Białorusin (tak jak Ukrainiec), a na końcu LeGuellec. Tylko o ile przedstawiciele byłego Związku Radzieckiego wywracali się raczej na dalszych pozycjach i jeżeli komuś wadzili, to nie sobie, a takiemu na przykład Martinowi Fourcade'owi, o tyle LeGuellec zapoznał się z rosyjską ziemią, będąc na prowadzeniu. Jeszcze kijek złamał. Gdyby nie zasady, kontrole i ogólnoświatowa histeria na punkcie bezpieczeństwa, mógłby sobie ulżyć kilkoma seriami z karabinka. Ulżył sobie na strzelnicy, trochę popudłował i od razu inne nastawienie. Przynajmniej mógł powiedzieć, że przegrał przez pudła...
Najbardziej radował się Martin Fourcade, który wreszcie wygrał coś nie dlatego, że Svendsena nie było.
Bez bulwersu proszę, ja tak w kontekście poprzednich mistrzostw świata, gdzie żeby biedny Francuz, zdobywca Kryształowej Kuli zresztą, mógł coś wygrać, Svendsen musiał się rozchorować. Pewnie Norweg chodził z mokrą głową po umyciu rzeczonej szamponem Head&Shoulders (który Svendsen reklamuje w Norwegii niczym Krzysztof Ibisz w Polsce). Mistrzostwa świata to temat zamknięty, a Francuz triumfował z gracją i w cuglach... tylko że mało brakowało, a byśmy tego triumfu nie obejrzeli. TVP zdecydowała, że już teraz zaraz natychmiast trzeba przenieść się na tor saneczkarski, bo jedzie Polka. Rozumiem, Polska Telewizja, jedzie Polka, ale myślę, że odtworzenie ślizgu pięć minut później krzywdy by nie uczyniło, a z pewnością oszczędziłoby kibicom biathlonu wielu nerwów. Tym bardziej, że nie był to czwarty, decydujący o końcowej klasyfikacji ślizg. 

Na Wschodzie bez zmian

W przepięknej atmosferze przebiegał bieg na dochodzenie kobiet.Rosyjska - w przeważającej części - publika koncertowo się darła do każdej zawodniczki po kolei. Rozumiałam, że wspierają Rosjanki, rozumiałam, że wspierają Kuzminę/Kuzminą (odmiana wciąż do ustalenia), rozumiałam również, że wspierają Daszę Domraczewą, wszak Daszka sporo życia spędziła na Syberii. Ale kiedy kibicowskie gardła ryczaly do biegnącej Berger: "Tura, Tura", uznałam, że oni już tak mają, że będą zagrzewać do boju każdego, kto tylko ma dwusylabowe imię bądź zdrobnienie.
Faworytkom przypomniało się, że są faworytkami. Daria Domraczewa grzecznie wygrała, Tora Berger grzecznie przybiegła druga. Gabi Soukalovej nie starczyło pary, bo zużyła zapasy energii na dokonanie niemożliwego, czyli przejście z końca trzeciej dziesiątki na początek pierwszej. Po drodze minęła Semerenko, tym razem Walentinę. Wala chyba pozazdrościła siostrze medalu, ale i jej nie starczyło pary. A komu starczyło? Teji Gregorin! Czyżby Słowenka przeraziła się, że jedynym dostawcą medali dla jej kraju będzie farbowany Chorwat, Jakov Fak? Fak, na szczęście dla brytyjskich komentatorów, na podia na razie się nie pcha, ale parę konkurencji jeszcze przed nim. 
A Polki? A Polki biegną. Strzelają. Pudłują czasem. Przynajmniej się nie wywracają i przynajmniej w ogóle kwalifikują się do biegu na dochodzenie. Wyczuwam medal w sztafecie mieszanej... pod warunkiem, że Tomasz Sikora i Wiesław Ziemianin wznowią karierę. Ewentualnie za Ziemianina może pobiec Maciej Staręga. Strzelać się wprawdzie nie uczył, ale pewnie dużo gorzej od polskiej kadry olimpijskiej mężczyzn by nie strzelił. 

Komenda: padnij!

Pozamiatana ponoć przez Kamila Stocha ruska ziemia stała się cokolwiek śliska. W biegach sprinterskich - tych bez karabinka - mieliśmy koncert upadków. Ręka do góry, kto nie leżał. Niektórzy - jak Dario Cologna - leżeli nawet dwukrotnie. Inni - na przykład Anton Gafarow - leżeli dłużej niż ustawa przewiduje. Niejeden i niejedna leżeli bez kija. Niektórzy na zakręcie, inni (Marit B.) na finiszu. A niektórzy w ogóle leżeli zbiorowo, jak w męskim finale, gdzie upadek drużynowy sprawił, że Emil Joensson, półżywy, blady i jak z krzyża zdjęty, spacerowym tempem minął poległych i w tymże tempie dotarł do mety na medalowej pozycji. Potem go z finiszu zdejmowali, bo sam nie miał siły, ale brąz jest. Marit Bjoergen przegrała upadkiem szansę na pobicie rekordu medalowego Daehliego/Bjoerndalena, toteż OEB został sam na placu boju. 
Ciekawe, że norwescy faworyci - Bjoergen i Northug - zgodnie trochę odpuścili zmagania. Fakt, dopomogła im w podjęciu takiej decyzji trasa, ale nie wyglądali na walczących zaciekle o każdą grudkę śniegu. Inna sprawa, ze tak czy siak wygrali Norwegowie. 

Z twarzy znać naszych...

Kanadyjska skoczkini o wschodnich rysach twarzy, rosyjski panczenista nazwiskiem An czy zwycięzca halfpipe, Szwajcar Iouri Podladtchikov (rusycystyczna ręka zadrżała mi, gdy to pisałam) to przykłady na to, że pierwsze wrażenie - zwłaszcza pierwsze odczytanie nazwiska - może mylić.  Współczesny sport... Ale o czym my rozmawiamy, skoro jedyny znany czarnoskóry żużlowiec jest Szwedem? 

Olga, Olga

 W poprzedniej części Mieszanki pisałam o Oldze Graf, pierwszej rosyjskiej medalistce w Soczi, która dopuściła się striptizu tuż po występie. Władimir Putin ochoczo pogratulował jej sukcesu. Czy pogratulował również Oldze Fatkulinej, dzisiejszej srebrnej medalistce? Fatkulina publicznie się nie rozbierała...

Skrzydlate dziewczyny

Carina Vogt z Niemiec leciała, leciała i doleciała do historycznego złotego medalu w kobiecych skokach narciarskich. Historycznego, bo pierwszego w ogóle. Komentator był dość mocno zszokowany, że Niemka wygrała, chociaż skoczyła za słynną niebieską linię (ułatwiającą telewidzom rozpoznanie, gdzie skoczek/skoczkini musi wylądować, by objąć prowadzenie). Widać skupił się na przeżywaniu sportowych idoli zawodniczek. 

...transmisja nie pomogła

Natalia Wojtuściszyn zmagania saneczkarskie zakończyła na miejscu szesnastym. Nie jest źle. Do medali nie aspirowała. Do medali w tej dyscyplinie w ogóle trudno aspirować, kiedy się nie mówi biegle po niemiecku. Erin Hamlin - Amerykanka sklasyfikowana na trzeciej pozycji - wygląda w tym towarzystwie podejrzanie, ale pewnie gdyby dobrze pogrzebać, można i jej jakiegoś niemieckiego przodka znaleźć. Apeluję, aby do rywalizacji saneczkarskiej dopuszczano wyłącznie kobiety o stosownym pochodzeniu, może wtedy doczekamy się medali. 
Lobby nie śpi

Rosja jest krajem tolerancyjnym, a dowody macie na załączonej fotografii. Fotografię strzelał niemiecki biathlonista Christoph Stephan. Dziękujemy, że zechciał się nią podzielić ze społeczeństwem, przeciwdziałając tym samym dalszemu rozprzestrzenianiu kłamstwa soczijskiego:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz