poniedziałek, 11 listopada 2013

Katarzyna Berenika Miszczuk - Wilk



Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Tytuł: Wilk
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 304
Okładka: miękka
Rok wydania: 2013


Moje pierwsze spotkanie z twórczością młodej polskiej pisarki, powieść Wilczyca, to jeden z tych momentów życia, o których chciałabym zapomnieć. Ponieważ jednak powieści Miszczuk zbierają dobre recenzje, znajoma poleciła Wilka, pierwszą część dylogii, a sama autorka wydaje wilcze powieści niejako ponownie, ze znaczącymi poprawkami, postanowiłam dać sobie i stadu amerykańskich wilków drugą szansę.
            Nie ocenia się książki po okładce, to prawda powszechnie znana. Jednak jako wzrokowiec nie mogę o okładce nie wspomnieć. Jest… okropna. Tandetna. Kiczowata. Naga dama z podrasowanymi photoshopem ustami i oczami wygląda jak zapowiedź kiepskiego horroru, a kompozycję ratuje tylko senny pejzaż w tle. Gdyby zamiast niewiasty pojawiła się sylwetka wyjącego wilka – okładka byłaby rewelacyjna. W obecnym wydaniu nijak do mnie nie przemawia. Pod tym względem poprzednie wydanie bije wersję W.A.B. na głowę. Ale, ale, liczy się przecież treść!
            Pamiętam, co mnie ubodło w Wilczycy: kiepski styl, powtarzające się „no”, dialogi o niczym, Max, który wiecznie mruczy, jakby nie mógł czegoś powiedzieć, wykrzyknąć czy nawet zanucić. I jeszcze FBI ratujące bandę dzieciaków, które wpakowały się w tarapaty poniekąd na własne życzenie. Nie czytałam poprzedniej wersji Wilka, ale wyszłam z założenia, że dziesięć lat między momentem napisania powieści a ponownym wydaniem to dostatecznie dużo, by doszlifować styl i usunąć niedoróbki w warstwie językowej. Nie liczę na znaczące zmiany w fabule, zresztą, i bez nich książka z pewnością znajdzie swoich amatorów.
            Gdyby nie to, że Miszczuk napisała Wilka w 2003 roku, można by pomyśleć, że bardzo mocno inspirowała się Zmierzchem. Oto mamy senne miasteczko Wolftown, do którego z Nowego Jorku przeprowadza się szesnastoletnia Margo Cook. Dziewczyna trafia do typowego amerykańskiego liceum z podziałem na grupki, ze sportowcami, cheerleaderkami i metalami, z miejsca podpada cheerleaderkom, wpada w oko czołowemu sportowcowi, Peterowi, i zaprzyjaźnia się z szaloną Francuzką Ivette, miłośniczką koloru różowego. Jednak dla Margo bardzo szybko zaczyna się liczyć tylko on – Max Stone, mruk pierwszej wody, z wyglądu metal, tajemniczy a nieprzenikniony, który siedzi z nią na historii sztuki. Pomimo sprzeciwu ze strony otoczenia (Ivette) Margo niestrudzenie stara się oswoić Maxa i uświadomić mu, że są dla siebie stworzeni… A potem on wyznaje jej swoją straszną tajemnicę.
            Aż trudno uwierzyć w brak inspiracji Zmierzchem albo w brak inspiracji Zmierzchu Wilkiem, bo a nuż widelec Stephanie Meyer jakimś cudem zaznajomiła się z powieścią Miszczuk. Przeprowadzka do małego miasteczka, trzymająca się na uboczu grupka dziwolągów, rzucający truizmami ojciec głównej bohaterki, główna bohaterka siedząca na jednym przedmiocie z obiektem swojej fascynacji (i koniecznie wspólne przygotowywanie jakiegoś projektu), mroczny sekret ukochanego głównej bohaterki, doprowadzający do tego, że młodzi muszą ze sobą na jakiś czas zerwać – dużo tych podobieństw. Ale to dowodzi tylko, że niezależnie od szerokości geograficznej, pewne schematy myślenia, pewne utajone marzenia pozostają takie same. Która dziewczyna nigdy nie marzyła o tajemniczym ukochanym, który nosiłby na sercu sekret, który byłby jednocześnie nieziemsko pociągający i obłędnie niebezpieczny? Która nigdy nie chciała poczuć, jak serce bije jej szybciej, gdy balansuje na granicy między miłością a ryzykiem, za które można zapłacić najwyższą cenę? Miłość bez wzlotów i upadków jest nudna, przynajmniej w literaturze, i zarówno Meyer, jak i Miszczuk doskonale to wyczuły, co zresztą tłumaczy sukces – światowy Zmierzchu i krajowy Wilka.
            Rozumiem, dlaczego ta powieść może się podobać, ale recenzja daje mi święte prawo do krytyki. Nie przemówiło do mnie wiele rzeczy, poczynając od drobnostek, potknięć, których jest zbyt wiele: strzelba nazwana karabinem, urwany nagle wątek Petera (czy on naprawdę, poza akcją opracowaną wspólnie z Debbie, nie marzył o zemście na Margo? Przecież ona go upokorzyła! Zraniła męską dumę! Odmówiła mu, mało, że odmówiła, dała mu w twarz! Czy po spoliczkowaniu najpopularniejszego chłopaka w szkole mogła mieć jeszcze życie w tejże szkole?), pojawienie się Jaguara (czemu dokładnie miało służyć?). To detale, ale kiedy detali trochę się zbierze, powieść zaczyna zgrzytać. Żeby jednak dodać i ciepłe słowo na temat konstrukcji świata:w kwestii medycznego wyjaśnienia wilkołactwa, ufam autorce, bądź co bądź studentce medycyny, i wielki plus dla niej za wprowadzenie właśnie takiego biologicznego uzasadnienia tego, co dzieje się z Maksem i Akim.
            We wstępie Miszczuk pisze, że chciała tę powieść napisać od początku. Jedno pytanie: dlaczego tego nie zrobiła? Książka najwięcej traci na infantylnym, topornym języku, pełnym powtarzających się z uporem maniaka słów i zwrotów (jak choćby to, że Max CIĄGLE mruczy…), naszpikowanym zdaniami zaczynającymi się od „No…”. Narracja pierwszoosobowa pozwala na dodatkową kreację idiolektu głównej bohaterki, ale mimo wszystko przydałoby się zachować normę literacką. Jakąkolwiek. I rzecz, która większości pewnie nie rzuci się w oczy, a mnie poraziła: błąd ortograficzny. Na początku tekstu zostało słowo „wyksztusić”. Skoro to wydanie drugie, poprawione (!), to znaczy, że co najmniej dwukrotnie przeglądała je autorka, redakcja i korekta. Nikt nie zauważył byka ortograficznego?
            Nie jestem też w stanie zrozumieć sensu zakończenia. Pomińmy perfekcyjnie czarno-biały świat i złych naukowców rodem z kreskówek na Cartoon Network. Dlaczego zdradzili swoje plany komuś, kogo zamierzali wypuścić? Szaleni naukowcy są szaleni, ale mają resztki instynktu samozachowawczego. Rozumiem, bohaterowie w jakiś sposób musieli się dowiedzieć, dlaczego stali się tym, kim się stali, ale w tym miejscu autorka ewidentnie poszła na łatwiznę, jakby kompletnie nie miała pomysłu na zakończenie. Brak pomysłu i zmęczenie powieścią widać też w następnej scenie – nie uwierzę, że osoba po ciężkim wypadku, która straciła pamięć, tak po prostu uznałaby „trudno, możemy się przecież zaprzyjaźnić jeszcze raz”. Za proste to wszystko.
            Wilk został poprawiony, ale według moich kryteriów wciąż daleko tej powieści nie tylko do doskonałości, a do bycia kawałem porządnej literatury. Świata wykreowanego przez Miszczuk nie kupuję, język mnie zmęczył, a błędy logiczne uwierały jak kamyki w butach. Jedyne, co broni tę książkę, to fabuła z mistrzowską precyzją psychologiczną odwołująca się do słabostek masowej wyobraźni (nastolatek). To jednak trochę za mało, by powieść polecić.

Ocena: 3/10


PS: Jedną z niewielu rzeczy, które urzekły mnie w Wilczycy, była narodowość Akiego. Wprawdzie przejawiała się głównie wciskaniem do każdego zdania perkele, ale i tak jeżeli autorka z tej koncepcji zrezygnowała, to chyba definitywnie na reedycję drugiej części się nie skuszę.
 

5 komentarzy:

  1. Z tym wtrącaniem do każdego zdania "perkele" to stary chwyt jest, pamiętam jak się to pisało w fanfickach o fińskich skoczkach :)
    Niby nie polecasz, a przeczytałabym - choćby z ciekawości.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Szóstego" też czytałaś z ciekawości po moich ciężkich westchnieniach nad lekturą ;-)
    W starej wersji "Wilczycy" Aki miał w sobie coś fińskiego. Chwyt jest ograny na maksa, ale ma swój urok, chociaż to jak zdefiniować polskość jako "k..." i "ch..." co drugie słowo.
    Swoją drogą, u Wiktora Kubicy w "Siedmiu walecznych" idiolekt bośniackiego piłkarza opierał się na stale używanych serbsko-chorwackich przekleństwach. Ale Kubica to inny poziom, w "Siedmiu walecznych" niemal każdy bohater miał swój indywidualny język. Niby głupawa książka, a napisana znakomicie. To sobie poczytaj :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Perkele" to mi się kojarzy z coverem "Oops!... I Did It Again" w wykonaniu Children of Bodom :D

    Btw. surowo ;) Książki nie czytałem i po 3/10 już raczej nie przeczytam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okej xD

      Wiem, że surowo. Strasznie mi smutno, jak patrze na tę recenzję, bo chciałabym, żeby była lepsza. Chciałabym też, żeby ta książka była lepsza.

      Usuń
  4. Widzę, że zaczynasz swoją przygodę z blogowaniem, więc oczywiście życzę Ci duuuużo czasu na czytanie ciekawych książek i oczywiście zapału :)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń